Niektórzy dokonują sporego uogólnienia np. porównując społeczeństwo do dziecka a rząd do rodzica. Czy rządy służą do spełniania roli rodzica, autorytetu? Czy raczej są przedstawicielami pewnych grup społecznych - ludzi, którzy wybrali rządzących jako swoich reprezentantów mających służyć społeczeństwom, a nie swoim własnym, prywatnym interesom.
W skład społeczeństwa wchodzą dorośli ludzie o zróżnicowanych poglądach. Oczywiście jest to mieszanka bardziej i mniej: dojrzałych, samodzielnie myślących, odpowiedzialnych za siebie, także za swoje dzieci (i to niezależnie od wieku). Niektórzy ludzie z powodu braku dojrzałości i odpowiedzialności za siebie. pragną, by rządy zapewniały im systemy opiekuńcze i poczucie maksymalnego bezpieczeństwa. Tacy ludzie gotowi są zrezygnować z odpowiedzialności za siebie oraz wolności wyboru. Bo nie mają zaufania do siebie i do... życia. Ale poczucia całkowitego bezpieczeństwa, nikt nie jest w stanie zagwarantować nikomu w tym świecie. Życie samo w sobie jest nieprzewidywalne.
Można na przykład snuć różne plany i czasem niektóre są realizowane, a niektóre nie. Po prostu. To nie jest ani dobre ani złe, ale tak się zdarza. Dlaczego jednak dojrzałym ludziom mają być narzucane jakieś nakazy i zakazy, które nie tylko ograniczają świadome i odpowiedzialne prawo wyboru, lecz naruszają ignorując istniejące prawo, w tym podstawowe Prawa Człowieka?
Czy różne funkcje w rządach różnych państw pełnią ludzie wyłącznie dojrzali emocjonalnie, psychicznie i duchowo oraz odpowiedzialni za swoje czyny? Czy są to jacyś mędrcy? A jeśli na przykład jacyś ludzie u władzy są przekupni, zmanipulowani, czy większą wartość stanowi dla nich ich własny, osobisty interes, powiększanie własnych majątków i stref wpływów czyli także projekty wykorzystujące i zniewalające innych czy autentyczny tak zwany interes społeczny lub tzw. dobro obywateli? I czy przypadkiem część z ludzi u władzy świadomie (a część może nieświadomie) nie stała się marionetkami w dłoniach samozwańczych liderów nowego światowego porządku?
O tych planach pisał w książce pt.: "Czwarta rewolucja przemysłowa" Klaus Szwab, który jest głównym ideowcem i jednym z owych samozwańczych liderów światowych, którzy mają wizję stworzenia nowego, oczywiście doskonałego systemu mającego objąć całą Ziemię. W tej książce autor przedstawia idee i plany oraz sposoby realizacji tego nowego systemu. Podobnie jak w drugiej książce pt. "Cowid19: Wielki reset" opisuje, w jaki sposób pandemia umożliwia wprowadzanie "nowego światowego porządku".
Gdy jesteśmy za Prawdą, ś-wiadomym staje się, że różne idee, koncepty, myśli są względnymi prawdami, że względne prawdy są tym, w co wierzymy, bo z jakichś powodów z takimi a nie innymi względnymi prawdami "rezonujemy". Zatem z perspektywy Prawdy różne poglądy są względne i to, co jedni uważają za dobre, inni mogą postrzegać jako złe. W zależności od tego, z jakimi ideami, konceptami rezonują.
Wszystko, co wciąż powstaje z i w przestrzeni bezruchu - pustki - ciszy, ulega zmianie, transformacjom i/lub znika w przestrzeni bezruchu... jak sny, które spontanicznie same z Siebie, z bezśnienia się wyśniewają.
A każda myśl, w którą wierzymy, staje się opisem wynikającym z indywidualnej perspektywy postrzegania Siebie: "ja", „mnie” lub czegoś zewnętrznego - jakichś „innych” czy jakichkolwiek zjawisk. Każda taka myśl jest opisem indywidualnej, względnej perspektywy postrzegania Siebie Jaźni. Lecz...
Prawda kocha, rozumie i widzi względność wszystkich indywidualnych prawd. I Prawda wie, że te względne prawdy są niestabilne i zmienne jak sny, które spontanicznie same z Siebie, z bezśnienia się wyśniewają.
Z dostępnej mi wiedzy o tym świecie i historii ludzkości wynika, że zawsze najwięcej konfliktów, wojen, nieszczęść i cierpienia tworzą poglądy, w których ktoś autorytarnie twierdzi, że wie najlepiej co i jak inni powinni albo i muszą robić (niby dla swojego dobra i/lub innych). Tyrani zawsze zasłaniali swoje pożądanie władzy i kontroli nad innymi głoszonymi hasłami o dobru innych. Jednak zawsze to, co ktoś postrzega jako dobre, ktoś inny może postrzegać jako złe. Stąd bierze się np. przymuszanie do czegoś i mówienie, że to dla twojego dobra, a nawet dla dobra całej ludzkości. I tak ten świat - sen wyśniewa się w swoich kolejnych, wciąż "ulepszanych" wariantach.
Bo ten, kto chce być dobry (chce być uznawany za dobrego), zawsze tworzy dla siebie jakieś zło, z którym musi walczyć. A walczy (w swej niewiedzy - nieświadomości - ignorancji) z tą częścią siebie, której wypiera się w sobie, od której siebie oddziela tworząc i podtrzymując tym samym konflikty wszelkich dualistycznych podziałów. Koniec walki o racje, koniec konfliktów względnych prawd, przynosi wyzwolenie i koniec cierpienia. A życie, którym jesteśmy tańczy się dalej...
***
Im wyżej "sięgamy", tym niżej "spadamy", więc chodzi o to, żeby to "wyżej" i "niżej" integrowało się ze sobą... By wszystko to, co nas jeszcze straszy, co nas "odrzuca od siebie", co nadal jest negowane, ukrywane, może się integrować i kąpać w krystalicznej bryzie świeżości tryskającej prosto ze Źródła Życia, którym jesteś-my..
To całkiem naturalne na tym etapie podróży - na przykład te "ataki dzikiej bestii" (małych i większych tyranów różnej maści) w różnych światach - snach... Tak, ta "dzika bestia" to integralna część całości, która atakując cię np. we śnie domaga się przyjęcia... bo każde odrębne ja w swoich wyobrażeniach o SOBIE odcięło się kiedyś od niej... a teraz może tę część SIEBIE dostrzec (uświadomić), przyjąć i zintegrować...
Jak to możliwe?
Przez świadome przyjmowanie tej części SIEBIE taką, jaka jest, przez świadome oddanie temu, by nas wewnętrznie "rozszarpała na strzępy, atomy, a nawet fotony" i "pożarła"... w wewnętrznym procesie... (symbol anihilacji dokonywany przez Kali czy Mahakalę)
Tu istotne jest, by nie "stawać się tą bestią", lecz by ją - jej energie, jej wibracje świadomie(!) odczuć w wewnętrznej przestrzeni i obserwować przyjmując to takim, jakie jest. Tak, to wyobrażenie budzące strach. Ten proces integracji wymaga odwagi, ufności i oddania się intencji integracji biegunowych aspektów SIEBIE jako pewnej całości aż do zintegrowania przeciwieństw walczących w nas ze sobą). Wtedy to Się integruje w Sobie kąpiąc w energii bezwarunkowej, wszechogarniającej i wszechprzenikającej miłości.
Bo każda i każdy z nas w tej części, którą oddzielne ja - ego ukryło przed sobą, jesteśmy także tym - tą "dziką bestią". Oddzielne ja czyli tzw. ego nie dopuszcza tego do siebie, bo taka była/jest funkcja, zadanie struktury ego - utrzymywać granice oddzielności ja przez utożsamienie z myślami, które konfliktują ze sobą różne ja - różne części Umysłu. (W Tym także utożsamienie z ciałem utrzymuje konflikt z tym, co w nim i poza nim). I dopóki przed jakąś częścią SIEBIE uciekamy, dopóty ona będzie nas gonić, dopóki jej się boimy, dopóty będzie nas atakować i straszyć... A dopóki coś będziemy przed sobą ukrywać, wciąż będziemy oszukiwać siebie... Dlatego każda cząstka SIEBIE jako całości, Jedni przestanie nas gonić i straszyć dopiero, gdy zostanie Świadomie ujawniona, odkryta, dostrzeżona i przyjęta taką, jaka jest. Wtedy staje się zintegrowana w całości naszej Jedni SIEBIE. I zostaje uwolniona w nas.
Coraz częściej zdarza się, że nie wiesz, co dalej... To wspaniały znak. Odrębne ja - ego, gdy wie coraz mniej, ma możliwość stapiania się z jednym JA.
Coraz bardziej pragniesz "przejść do następnej klasy"? Jeśli możesz, odpuść i to pragnienie. Niech to pozostanie intencją. Wiesz, czujesz, że dane będzie ci to przejście, ale nie wiesz ani kiedy, ani jak. Bo i tak przejdziesz wtedy, gdy będzie gotowość. Oddzielone, odrębne ja - ego nie musi ani nie potrzebuje tego wiedzieć, kiedy połączy się z JA JESTEM.
(Motyl się wyłania z kokonu, gdy skrzydła są w pełni ukształtowane... sam nie wie, kiedy to Się stanie. Może intuicyjnie wyczuwać.)
Kiedy przechodziłam przez bardzo trudne (względnie :)) doświadczenia transformacji, pojawiało się czasem pytanie:
Ile jeszcze, jak długo będzie mnie tak "rozrywać na strzępy", bo już nie mogę, nie wytrzymam?
Kilka razy wręcz zaczynałam się modlić o to, żeby to się już skończyło. Ale tak naprawdę ratowało mnie wtedy i koiło jedno - poddanie się temu procesowi i zaufanie przejawione słowami:
będzie to trwało dokładnie tyle, ile będzie miało trwać.
Obserwowanie i świadome bycie z tym, co się pojawia, ujawnia i świadome przyjmowanie z miłością tych cząstek, które wyłaniają się ze "strefy cienia", "ciemności" Umysłu, to sposób na "uzdrawianie się z choroby cierpienia". Na pewnym etapie może to być postrzegane jako proces uzdrawiania. Wtedy świadomość przenika to, co się odkrywa w kolejnych "zakamarkach" umysłu, co ujawnia się jako (ukrywana wcześniej) kolejna część prawdy o sobie. I te części całości uwalniają się w nas w ten sposób. Można powiedzieć, że wtedy uzdrawiamy siebie poprzez przyjmowanie z miłością wszechogarniającą (wszystkie po kolei) ujawniające się nieświadome, bo kiedyś wcześniej wyparte do "strefy cienia", a uznane za "złe" albo "niegodne" części SIEBIE. Także te piękne, których z kolei odrębne ja czuło/czuje się "niegodne". Z powodu przywiązania do utożsamienia się z myślami utrzymującymi nas w emocjach związanych z poczuciem bycia niegodnym/niegodną czegoś. To przywiązanie zawsze odwiązuje się w "swoim czasie", dokładnie wtedy, kiedy to się staje...
______
Z miłością, Kochany Cudzie Istnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz