środa, 30 października 2019

BÓL I BŁOGOŚĆ, A WSZYSTKO JEST ENERGIĄ

INTERFERENCJA 

Każdy moment, element życia istnieje w pełnej synchronii z całością. Jedynym powodem doświadczania braku tej synchronii jest zabawa w doświadczanie iluzji: dysharmonii pozornie oddzielonych od siebie jakichś elementów całości i ponownego ich harmonizowania ze sobą. W SOBIE.
Po zharmonizowaniu - objęciu różnych elementów we wspólną całość - JEST samoświadome, że każdy element życia - jak każdy dźwięk i wzór, jak poszczególne figury Jednego Tańca Życia - istnieje zawsze w całkowitej harmonii z całym Tańcem zmienności form i niezmienną Przestrzenią dla Tańca.
Bo wszystko jest energią...

Od kilku miesięcy chwilami zdarza się, że odczuwam przeróżne bóle w ciele. Bywa, że nie wiem, czy to mięśnie czy kości. Nie wnikam w to. Po prostu jestem z tym, co jest odczuwane. A ponieważ nie doświadczam już takiego utożsamienia z ciałem jak kiedyś, to nie ma także utożsamienia z bólami, ani strachu przed jakimś bólem, ani użalania się nad sobą z powodu jakiegoś bólu. Jest w tym byciu nawet jakaś radość/błogość istnienia.

Przyglądam się też czasem zmianom zachodzącym w ciele - jak np skóra zaczyna się marszczyć. Jak zachodzi proces transformacji - "starzenia się formy". Gdy przyglądam się temu wnikliwie, bez stereotypowych przekonań i osądów, dostrzegam w tym swoiste piękno i mądrość natury. Tak jak patrząc na więdnące (zmieniające kolor) lub nawet zwiędłe już, suche liście można doświadczać zachwytu i zadziwienia ich pięknem.
Ciekawe, że czuję się istotą bez wieku. Czasem zachowuję się jak dziewczynka np. podskakuję sobie idąc do metra albo biegnąc do tramwaju. Czasem jak dziewczyna czy młoda kobieta albo jak ociężała "pani w starszym wieku". Lecz nie utożsamiam się z żadną z nich. Są chwile, w których przejawiam się różnie, mimo tego, że ciało wygląda jak wygląda. Bo czuję się istotą bez wieku. Czasem jak elf, czasem niziołek albo krasnoludka, a czasem nawet jak istota ludzka... albo boska... albo absolut-nie nie-uchwytna... 

Gdy czasem patrzę w lustro i widzę "starszą kobietę", przyglądam się temu obrazowi... Często widzę ją rozpromienioną, czasem również zmęczoną... I w tym i w tym jednak jakieś piękno jest widziane/odczuwane. Przyglądam się temu lustrzanemu odbiciu, jakbym nie była tym odbiciem, ale czymś, co to odbicie widzi i nie ocenia go. Po prostu Się widzi jakąś formę jak obrazek. Nie wiedząc kim/czym i skąd To Jest. I... Się czuje, że jest-em tym, co widzi to odbicie w lustrze i jednocześnie jest-em tym, co w lustrze jest widziane - iluzją refleks-ją.

A każda chwila widzianych obrazów wydaje się zmienna, inna, nie do odtworzenia... choć widzące Się pozostaje niezmienne...